wtorek, 21 stycznia 2014

Z "Weszło", czyli karać za niespełnione obietnice przedwyborcze

wtorek, stycznia 21, 2014

Oddajmy głos red. Stanowskiemu:

Największą zmorą polskiej polityki jest wyłudzanie głosów.  Mówi się, że kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami i to wystarczy jako usprawiedliwienie wszelkich wygadywanych w czasie jej trwania kłamstw. Nie są to kłamstwa niewinne, w stylu…
- Jak wyglądam?
- Świetnie.

Nie, są to kłamstwa nastawione na wyłudzenie głosów, a co za tym idzie, wyłudzenie gigantycznych pieniędzy. Moim zdaniem rozwiązanie jest banalnie łatwe: kłamstwo w kampanii wyborczej powinno być zagrożone karą bezwzględnego pozbawienia wolności.


Donald Tusk mamił nas obniżeniem podatków (3 x 15 procent – VAT, CIT i PIT), ale zamiast obniżki wyszła mu podwyżka. W takiej sytuacji sprawa powinna trafić do sądu, który przeanalizowałby w przyspieszonym trybie dokumenty…

Sąd mógłby także stwierdzić: no tak, obietnica wyborcza nie została zrealizowana, ale partia miała rzeczywiste chęci wprowadzić w życie swój projekt, był on realny i należycie przygotowany, nie zrobiła tego tylko na skutek niezależnych od niej wypadków. Taki Tusk byłby przesłuchany i musiałby uzasadnić, czym się kierował zapowiadając obniżone podatki i udowodnić, jakie czynniki sprawiły, że ostatecznie musiał je podnieść. Gdyby okazało się, że w czasie kampanii wyborczej intencje miał czyste – w porządku. Jeśli jednak wyłudzał głosy – dwa lata pozbawienia wolności.

PO nawet nie przygotowała projektu ustawy na temat obniżenia podatków, a między innymi dzięki temu hasłu doszła do władzy. Zapowiadał Tusk odchudzenie administracji publicznej, ale niechcący wyszedł mu olbrzymi wzrost zatrudnienia. W latach 2008 – 2012 zamiast wydatki na administrację ciąć, to wzrosły one o blisko 11 miliardów złotych. Naprawdę trudno – tak mi się zdaje – pomylić się o 11 miliardów.

Sąd mógłby przesłuchać kluczowych polityków partii, zajrzeć w ich analizy, dokumenty przygotowane przed wyborami… Zaraz, zaraz! Jakie dokumenty? – zapytacie. Sęk właśnie w tym, że dzisiaj ich nie ma. Można zapowiedzieć wszystko, łącznie z rzuceniem USA, Rosji i Chinom rękawicy w zakresie podbijania kosmosu – nawet jeśli w Polsce nie produkujemy choćby samochodów, o rakietach nie wspominając. W moim idealnym świecie, po wejściu wymyślonych przeze mnie przepisów, partia musiałaby wiedzieć, dlaczego coś obiecuje, na jakiej postawie i na ile jest to realne. Musiałaby mieć wszystko udokumentowane, parafowane przez odpowiedzialne osoby.


Dwa lata więzienia za wyłudzanie głosów. Obiecywałeś, a z góry wiedziałeś, że to kit, że nie masz zamiaru dotrzymać słowa? Ukradłeś głosy, zdobyłeś je nielegalnie, dostałeś stanowisko na skutek przestępstwa. Jesteś winny i idziesz do więzienia na 24 miesiące. To jest zabójczo logiczne i przy odpowiednim sądownictwie byłoby też zabójczo skuteczne. Wreszcie wybory przebiegały normalnie. Partia X powiedziałaby: nie obniżymy podatków, ale też ich nie podwyższymy, dodatkowo zrobimy to, to i to. Partia X by skontrowała: my podatki minimalnie podniesiemy, natomiast dzięki temu zrealizuje to, to i to. Bez fajerwerków, bez zielonych wysp, ale na przykład z logicznym sposobem walki z pijanymi kierowcami. Wtedy świadomie oddawalibyśmy głosy. Skończyłby się plebiscyt, a zaczęła normalna praca na rzecz państwa.

Pierwszym wielkim oszustem był Lech Wałęsa, który w kampanii obiecał każdemu po 100 milionów i ludzie sądzili, że naprawdę dostaną taką sumę. Powiecie, że tylko głupiec mógł mu uwierzyć, każdy normalny człowiek puszczał te zapowiedzi mimo uszu. Jednak głupi mają dokładnie takie same prawa wyborcze jak mądrzy, w dodatku głupich jest więcej. Oczywiście Wałęsie nic się nie stało, nie poniósł żadnych konsekwencji, poza tym, że musiał wysłuchać fantastycznej piosenki Kazika:





 

0 komentarze: