wtorek, 24 czerwca 2014

Z "Weszło", czyli echa afery

wtorek, czerwca 24, 2014

Każdy, kto miał ochotę sięgnąć dziś po "Wspólnotę" znalazł mój tekst Zdjęcia w portfelu

***
Filmowy maraton:

"Więzień Drugiej Alei" - czyli losy znerwicowanego Jacka Lemmona

"Pestka" - jazz i namiętność po polsku. Typowa scena, gdy Janda prosi o prasę w kiosku: "Dwie Wyborcze, Tygodnik Powszechny i malboro"

"Dziewczyna z szafy" - niezwykły film o trudnej, braterskiej miłości, ucieczce od ponurej rzeczywistości

"Chce się żyć" Macieja Pieprzycy - najmocniejszy obraz codziennego zmagania się z życiem upośledzonego chłopca

***

A o ostatnich wydarzeniach pisze Stanowski z "Weszło":

Taśmy są jednak świetnym pretekstem, by przyjrzeć się, w jakim kraju żyjemy. Uszeregujmy…
1. Żyjemy w kraju, w którym politycy mówią prawdę tylko podczas prywatnych spotkań w ekskluzywnych restauracjach. Pewnie jest to cecha wspólna wszystkich polityków świata, ale ci nasi są niemożliwi. Potrafią wmawiać całej Polsce, jakim wspaniałym sojusznikiem są Amerykanie, by po cichu z tego drwić. Skoro Radosław Sikorski z jednej strony czyni umizgi do USA i zapewnia Polaków o wielkich korzyściach z tego sojuszu, a prywatnie wspomina o robieniu Amerykanom laski, na czym cierpi interes państwa, to ja jednak takiego ministra nie chcę. Myślę, że Sikorski stracił jakąkolwiek wiarygodność i teraz cokolwiek powie, ja – obywatel RP – mam prawo się zastanawiać: kłamie czy mówi prawdę? Nie chcę ministra, który z takim znawstwem przez lata potrafi okłamywać wszystkich wokół. Od urzędnika – któremu ja płacę pensję – wymagam, aby mówił prawdę. To tak niewiele, prawda?
Polityka nie polega na mówieniu prawdy! – ktoś teraz krzyknie. Gówno mnie obchodzi, na czym wedle jakichś zdemoralizowanych ekspertów polega polityka. Jeśli jako podatnicy finansujemy działalność Radosława Sikorskiego, to mamy prawo od niego oczekiwać, że nie będzie nas – można powiedzieć, że przełożonych – przez lata cynicznie wprowadzał w błąd. Nie za to mu płacimy. Wynajęliśmy go sobie, by zarządzał tym państwem w niektórych sektorach, a nie po to, by łgał.
2. Żyjemy w kraju, w którym politycy są debilami. Zamiast pozostać sobą, zakładają maski i odgrywają role. Miałoby to sens, gdyby ludzie ich w tych maskach lubili. Ale nie – ludzie nimi gardzą. Polscy politycy w oficjalnym przekazie są tak miałcy, tak śliscy, tak sztuczni, tak niegodni zaufania, że dzisiaj być politykiem to obciach nad obciachy. Kiedy się jednak słucha polityków mówiących szczerze, prywatnie, wtedy okazuje się, że to ludzie tacy jak my. Całkiem równi, zabawni. Momentami – albo nawet często – rozsądni. Gdyby oficjalnie nie byli takimi wymuskanymi pizdusiami, nie potrafiącymi odpowiedzieć szczerze nawet na pytanie, która jest godzina, to nawet dałoby się ich lubić.
Powiedziałby taki Sienkiewicz: to nie działa, to nie działa, z tym jesteśmy w dupie, budżet się nie domyka, generalnie wszystko się chwieje, ale walczymy!
Ja bym mu przyklasnął: jest ciężko, ale walczcie! Przecież nie jestem idiotą i widzę, że nie mieszkamy w Kuwejcie. Nie wymagam pudrowania syfów.
Powiedziałby prawdę on, powiedziałby Sikorski czy Rostowski – i bym bił brawo. Gdzieniegdzie oburzenie, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie” i że jak mógł minister tak powiedzieć. Ja jestem oburzony, że na co dzień tak nie mówi. Czy płacimy politykom za to, by słodko kłamali, czy też namierzali problemy i je rozwiązywali? Jeśli Sienkiewicz potrafi krytycznie spojrzeć na projekty PO, to znakomicie. I gdyby politycy PO potrafili publicznie krytykować rozwiązania własnej partii, a następnie proponować kolejne kroki – to może nawet bym na taką partię zagłosował. Wewnętrznie twórczo skłóconą, a nie fałszywie jednomyślną. Tak mam przekonanie, że to sitwa i że ręka rękę myje. Więc się odsuwam.
3. Żyjemy w kraju, w którym media są nic nie warte. „Wprost” zdobyło taśmy, które są wartościowe w wielu fragmentach. Skończyły karierę polityczną Sławomira Nowaka, a więc prominentnego działacza PO. Pokazały jak Sienkiewicz z szefem NBP kombinują, co zrobić, by nie dopuścić opozycji do władzy – co zdaniem wielu specjalistów jest sprzeczne z konstytucją. Uwidoczniły, jakie jest prawdziwe zdanie ministra spraw zagranicznych na temat kluczowych dla Polski spraw. O tym warto rozmawiać, warto naciskać, by wyciągnięto odpowiednie konsekwencje.
We wtorek idę do knajpy, w knajpie – „Wyborcza”. Czytam. O treści rozmów bardzo, bardzo niewiele, natomiast wszystkie święte pióra w licznych tekstach próbują mi wytłumaczyć, dlaczego o tej treści powinienem zapomnieć i dlaczego dla mojego bezpieczeństwa najważniejsze jest to, by złapano osoby odpowiedzialne za nagrania. I by nikt więcej nikogo nie nagrał. W największym tekście – o tym, że możliwe, iż podsłuch był w „pilocie” do wzywania obsługi.
Otóż wali mnie to, gdzie był podsłuch – czy w „pilocie”, czy w doniczce, czy w nodze od stołu, a może w śledziu. Jest to informacja, którą mam centralnie w dupie. To, kto nagrał polityków, też za bardzo mnie nie obchodzi. Przy dzisiejszej technologii każdy może być nagrany przez każdego i wszędzie. Nie rozumiem, w jaki niby sposób służby miałyby temu zapobiec. To nierealne.
Jeśli ktoś nagle mnie przekonuje, że powinienem się oburzać faktem nielegalnego nagrywania polityków – reaguję ze zdumieniem. Gdzie były te wszystkie ideały, gdy nielegalnie nagrywano zwykłych ludzi – i robiły to także mainstreamowe media. Gdy nagrywano „doktora G.”, to było to legalne, czy nie? Co chwilę w TVN24 widzę reportaże śledcze, w których ktoś kogoś – bez wiedzy drugiej strony – nagrywa. Sekielski z Morozowskim wypuścili kiedyś taśmy, gdy nagrano Renatę Beger i polityków PiS. Dlaczego wtedy nielegalne podsłuchy były całkiem spoko? Dlaczego tych dziennikarzy chwalono, zamiast ganić, że posługują się nielegalnie zdobytym materiałem. Dlaczego wręczano im branżowe nagrody i dlaczego „Wprost” spotyka się z potępieniem, a nie uznaniem? Dlaczego redaktor Wielowieyska („GW”) dzisiaj apeluje, by taśmami się nie przejmować, a w 2007 z dziką rozkoszą cytowała nagranego potajemnie Oleksego?
Dzisiaj tzw. salon mówi jednym głosem: nielegalne nagrania nie mogą obalić rządu. Chyba ktoś przez pomyłkę nie dopisał „naszego kochanego rządu”. W TOK FM słyszałem Janinę Paradowską – jeszcze moment i pomyślałbym, że to Radio Maryja i że prowadząca za moment zmówi modlitwę za Tuska Najświętszego
Kiedy jednak media też da się przedzielić kreską, to jest w tym coś niesmacznego. Kiedy nagle jedni tylko atakują, a drudzy tylko bronią, to znaczy, że ja jako czytelnik nie jestem już informowany, tylko indoktrynowany. „Wprost” rzuciło granat, a prawa połowa krzyczy: „bomba jądrowa”, lewa natomiast: „kapiszon!”. „Newsweek”, który brzydzi się podsłuchami, ale próbuje walczyć o czytelnika, oddał łamy Nowakowi, by ten wypłakał się w rękaw. Jeden z najbardziej żałosnych prasowych zabiegów, jakie kiedykolwiek widziałem. Szybko tego pisma już nie kupię – żałuję, bo niektórych autorów lubiłem.
Mamy media nie mniej obrzydliwe niż polityków. Albo bardziej obrzydliwe, bo jeszcze bardziej oderwane od swojej roli. Patrząc na całe zamieszanie dochodzę do wniosku: Sławomir Nowak mniej się boi o swoją przyszłość niż czołowi dziennikarze. Oni dygoczą ze strachu, że nowy układ politycznych ich pozamiata. Hmm, w sumie ciężko pracują na to, by ktoś ich pozamiatał.
4. Żyjemy w kraju, w którym ludzie interesują się tylko „Tańcem z Gwiazdami” i innym tego typu szajsem. Kolega do mnie mówi: – Teraz to już chyba niektórzy wyjdą na ulice! Wyraziłem powątpiewanie. Ostatecznie oczywiście nikt nie wyszedł, chyba że po bułki.
Politycy idą na prywatne kolacje, za które płacą państwowymi pieniędzmi. Oczywiście nie jedzą pizzy czy czegoś w tej kategorii cenowej, oni muszą zacząć od ośmiornicy i popić winem, którego niską ceną kelner nie chce pana ministra obrazić. Przejadane i przepijane są co i raz tysiące złotych. I co? I nic. To nie jest temat. Kiedy Julia Pitera odkryła, że ktoś z innej partii zapłacił 8,50 za dorsza służbową kartą – rozpoczęła żenujące przedstawienie. Dzisiaj siedzi cicho, bo co miałaby powiedzieć? Hipokrytka woli się nie wychylać.
Nagrali nas? To nielegalne, to była prywatna rozmowa. Trzeba zapłacić? Służbową kartą, przecież to była rozmowa zawodowa.
W wielu bardzo rozwiniętych krajach polityk płacący służbową kartą za prywatne usługi byłby zmuszony do dymisji. Bo ktoś taki to złodziej, najzwyklejszy złodziej. Łachudra. Po to, złodzieju, otrzymujesz pensję co miesiąc, byś mógł kupić sobie obiad i kolację – jak każdy Polak. Zwykły człowiek ukradnie bułkę ze sklepu – i przyjeżdża policja. Minister ukradnie z państwowej kasy kilka tysięcy, by później zamówić sobie ośmiornicę – nie ma sprawy. Ani policja nie przyjedzie, ani nawet wyborcy się nie wkurzą. U nas to tylko ciekawostka, którą trzeba wysłuchać zanim powiedzą najważniejsze: jaka jutro będzie pogoda? Polska choruje na znieczulicę, ludzie nie mają poczucia, że mogą wpływać na politykę i że mogę stawiać wymagania. Nie mają poczucia, że to ten sam świat i że są jego częścią. Sikorski, Sienkiewicz czy Rostowski nie różnią się od aktorów z „M jak Miłość”. Takie reality-show przed snem.
Tym dziwniejsze było wkroczenie do „Wprost”. Jednak na szczytach władzy są u nas kretyni, którzy nie ogarniają, że gdyby olali sprawę, to za dwa dni więcej osób interesowałoby się odejściem Kotulanki z „Klanu”, a nie podsłuchami. Wchodząc do redakcji i przepychając się z Latkowskim, nadali sprawie drugie i długie życie. Absolutny brak pomyślunku, rozwagi i analizowania konsekwencji. „Biją dziennikarzy” to bowiem hasło, które nawet na naszym społeczeństwie robi wrażenie. Ledwie dwa słowa do przeczytania, czyli akurat tyle, ile jest w stanie przyswoić przeciętny Polak przed włączeniem serialu.
Ludzie nie czytają stenogramów, bo nie mają czasu, bo są zmęczeni, bo dziecko płacze, bo wkurwia ich szef i wolą się napić. Mają sto innych spraw na głowie niż kolacyjki polityków i szefa NBP. Ludzie nawet nie wiedzą, czym jest NBP i czym różni się od BP. Ale atak na dziennikarzy, cenzura – o, to jest chwytliwe, przypomina się od razu poprzedni ustrój. Ktoś kto nie wziął tego pod uwagę – a chyba musiał być tym kimś Donald Tusk – stracił węch i zdolność do lawirowania.

0 komentarze: